Rok 2018 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Klęsk udało się uniknąć. Za to nadzwyczajnych wydarzeń pojawiło się całkiem sporo.
Najważniejsze jest w sumie bycie razem. Bycie w naszej małej, trzyosobowej rodzinie. Mierzenie się z nowym układem sił. Napotykanie swoich ograniczeń i dbanie o własne granice. Proszenie o pomoc. Cieszenie się sobą. Wspólnymi siłami zdziałaliśmy dużo dobrego.
A we wspólnej radości ważne jest uwiecznienie tego. Nie mam przekonania do fotografów. Mam przekonanie do Anksa. Nikt inny nie będzie fotografować naszej rodziny. Gdy się spotykamy, dzieje się magia. Zrobiliśmy więc sobie cudowną sesję roczkową (z ulubioną chustą), bo trudno o lepszą pamiątkę tak ulotnych chwil.
Rodzina nie mogłaby istnieć poza siecią powiązań społecznych. Za nie także jestem bardzo wdzięczna. Miałam zaszczyt trzymać do chrztów dwóch chłopców, z czego jednego zaocznie, rękami mojego męża. Są mi bliscy jak właśni. Byliśmy także na pięciu weselach: jednym w rodzinie i czterech wśród znajomych. Współdzielenie radości warte jest wysiłku pojechania nawet na drugi koniec Polski, nawet pociągiem, nawet samej z dzieckiem.
Drugi już rok współmoderowałam cudowną grupę 365 dni #wspódnicy. W tej chwili jest nas siedem moderatorek. Każda zupełnie inna, a jednak dogadujemy się świetnie. I śmiem twierdzić, że nawigujemy grupą stabilnie i w dobrym kierunku. Poznałam tam mnóstwo cudownych osób, przeżyłam wiele wspaniałych chwil, doświadczyłam wiele dobra. Czasem również w internecie dzieje się magia. A to wszystko dzięki temu, że haukotella napisała kiedyś jednego maila.
Wraz z Fundacją św. Grzegorza Wielkiego zorganizowaliśmy dwukrotnie tradycyjne, rodzinne rekolekcje. Skrojone na miarę, takie, jakich nam było trzeba. Chwile oddechu w codziennym kołowrotku. I z silnym postanowieniem kontynuowania.
W połowie roku z przyjemnością wróciłam do pracy w Marie Zélie. Na pół etatu, w trybie home office, na miarę możliwości. Pod okiem wizjonera, gdzie może się udać wszystko albo nic. Na razie celujemy we wszystko.
Ale tak naprawdę odkryłam swoją drogę w drugiej połowie roku. W maju Marzena przyjechała na urodziny mego syna (a swego chrześniaka) prosto z kursu doulowego. Podekscytowana, zdeterminowana, pełna pomysłów. Gorąco namawiająca mnie do podjęcia tej samej drogi. Do czego oczywiście byłam nieprzekonana (porody? ja i porody? nie mogę jednak pomagać kobietom bez tego?) i do czego oczywiście powoli się przekonałam. Nieufnie wysłałam zgłoszenie, z lękiem pojechałam w październiku na szkolenie.
Wróciłam odmieniona, jakkolwiek egzaltowanie by to nie brzmiało. Wróciłam z pewnością, co i jak chcę w życiu robić. W międzyczasie ubierałyśmy nasz pomysł w struktury prawne – Fundację Makatka. Nieco utknęła ona w zawiłościach formalnych – ale będzie to jedna z pierwszych rzeczy, z jakimi rozprawię się w nowym roku.
2019 będzie jeszcze dziwniejszym rokiem. Znaki na niebie i ziemi prześcigają się w zwiastowaniu rozmaitych rzeczy. Będzie intensywnie, będzie męcząco, będzie pięknie. Na pewno nie będzie nudo!
Artykuł O roku ów! pochodzi z serwisu Świeczek.